niedziela, 23 lutego 2014

Wąż.

  Krzyczałam tak długo, dopóki nie uświadomiłam sobie, że czarna postać - Pożeraczka, Lyonel czy jak jej tam - jest namalowana. Przede mną wisiał jej olbrzymi portret. Lyonel wyciągała dłonie, a na nich znajdowały się te same świecące punkciki, które mnie tu sprowadziły. I właściwie nic innego, poza czernią, na tym obrazie nie było. Zarys czarnej szaty z kapturem bardzo lekko odcinał się od ciemnego tła. Przez chwilę wpatrywałam się w światełka na dłoniach, jakby dzięki nim udałoby mi się wyjść na górę. Stałam i z niewiadomego powodu ich blask napawał mnie... odwagą? Nadzieją? Nagle dwa strumienie światła złączyły się w jeden. Przechodził dokładnie przez dolną część mojego serca. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam kierunek światła. Nie wskazywał na mnie, tylko na to co jest za mną. Odwróciłam się i moim oczom okazała się wyryta w ścianie Dłoń Fatimy. Promień skupiał się idealnie na źrenicy oka. Domyśliłam się, że muszę stać idealnie pod wyrytym znakiem w pokoju. Delikatnie dotknęłam palcem źrenicy. Ku mojemu zdziwieniu kamień ustąpił. Przerażona, szybko odsunęłam dłoń. Mogę pochwalić się niewielką znajomością "Hogwartu pod Hogwartem". I nawet ta nieduża wiedza podpowiadała mi, że właśnie coś zepsułam.
  Źrenica wciąż pozostawała wciśnięta, ale reszta dłoni wysunęła się. Małe kółeczko przekręciło się, zmieniło kolor na biały i po chwili wróciło do zwykłego, kamiennego koloru. Dłoń i źrenica wróciły w swoje miejsca. Światło z dłoni Lyonel gwałtownie zgasło. 
  Byłam w kompletnej kropce. Nie dość, że sama, gdzieś pod ziemią to jeszcze straciłam, i tak nikłe, światło. Chwilę kręciłam się w kółko. Usłyszałam syk.
  Wąż.
  Mało osób o tym wie, ale strasznie boję się węży. Gdy byłam mała śniły mi się po nocach. Gdy je widziałam przechodziły mnie ciarki, wręcz czułam jak oplatają moje nogi. Bałam się ich syku, wyglądu, jadu... wszystkiego. Za każdym razem gdy pani Northberry, opiekunka w sierocincu w New Castle, brała nas na wycieczkę do lasu, z lękiem patrzyłam gdzie stawiam stopy. 
  A teraz okazało się, że czekam na spotkanie z tymże zwierzęciem. 
  Powoli podeszłam do ściany i przywarłam do niej tak mocno, jakbym chciała w nią wejść. W sumie to byłoby dobre rozwiązanie - wejść w ścianę by uniknąć spotkania z wężem. Ponownie usłyszałam syk, tym razem bardzo blisko mnie. Podobno konfrontacja z lękiem powoduje jego utratę, ale wolałabym doświadczyć tego wśród ludzi, którzy nie boją się węży i znają się na tym co robią. Zaczęłam zapoznawać się z myślą o śmierci w ciemnościach. Prawdopodobnie moje ciało zgniłoby tu, przed wzrokiem namalowanej Lyonel. I tyle by pozostało z Harriet Aroosy Black, córki Regulusa Blacka. 
  Poczułam jak wąż oplata moją lewą łydkę. Koniec się zbliża - pomyślałam. Zamknęłam oczy, zupełnie jakbym pogodziła się ze zbliżającą się śmiercią. Stałam i czekałam na ugryzienie z zabójczą dawką jadu. Żegnaj świecie, czasem było na prawdę miło. Niespodziewanie zamiast bólu poczułam czyjś oddech na twarzy. Ze strachu zaczęłam szybciej oddychać. Otworzyłam szeroko oczy. Zobaczyłam parę zielonych, ciekawskich oczu przysłoniętych przydługimi włosami. Widok, którego najmniej bym się spodziewała. To... coś najwyraźniej miało lampę, bo widziałam każdy szczegół jego twarzy. Wątpię żeby  "dłoniaste" światełka zaczęły świecić ponownie. Postać stojąca w niewielkiej odległości, nawet zbyt małej, bo prawdę mówiąc nie czułam się swobodnie, ciekawie przyglądała się mojej osobie. Zielone oczy były lekko skośne, a źrenice delikatnie zwężone. Nie wiem czy to przez światło lampy, ale pod nimi malowały się cienie. Przy innych okolicznościach pewnie uznałabym go za bardzo przystojnego.
- Kim jesteś? - warknął z wrogością. Jego głos nie przypominał wężowego syku.
- A-Aroo... - zająkałam się. - Harriet - odpowiedziałam wyraźniej. Wolałam użyć mojego prawdziwego imienia, mimo tego, że go nie akceptowałam. Strach przed nieznanym człowiekiem, prawdopodobnie animagiem, nasilał się z każdą sekundą. Ale czułam też napływającą pewność siebie. Nie zauważyłam żeby miał różdżkę. Nie powinnam dać mu się zmanipulować i być grzecznym więźniem, zakładnikiem czy czymś innym.
- Chodź za mną.
- A to niby czemu?! - krzyknęłam. Nagły napływ odwagi chyba zbyt mocno przebił się w moim głosie. Co on sobie myśli? Że pójdę za człowiekiem, którego spotkałam magicznym przypadkiem w podziemiach? Podszedł do mnie i machnął mi palcem wskazującym przed twarzą.
- Myślisz, że przez dwa dni szukałem cię tylko po to żebyś teraz marudziła?
- Może byś mi coś wyjaśnił? - odpyskowałam. Skąd we mnie tyle buntowniczej pewności? - Kim jesteś? Co to za miejsce? Gdzie chcesz mnie zaprowadzić?
- Mam na imię Jim. Na razie musi ci to wystarczyć. Jeśli pójdziesz ze mną wyjaśnię całą resztę. - wyciągnął dłoń w moją stronę. Niechętnie ją chwyciłam i poszłam za nieznajomym w ciemność.


Wybaczcie, że takie krótkie. Chyba zaczynam wracać do formy (tak, wiem, że nie piszę jakoś genialnie) i wpisy zaczną pojawiać się częściej. Następnym razem postaram się stworzyć coś dłuższego, obiecuję ;^;
I jak tu zapomnieć o Sakurze?
Rozdział dedykuję dla Ciebie.
Swoją drogą, Jim chyba przypadnie w Twój gust.

4 komentarze:

  1. Lubię czytać Twoje opowiadanie niestety nie zawsze mam na to czas. Podoba mi się ten rozdział i czekam na następny :)
    vita-in-terra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak ucieszył mnie Twój komentarz. Od jakiegoś czasu żyję w przekonaniu, że piszę tylko dla siebie c:

      Usuń
    2. Nie piszesz dla siebie, nigdy tak nie myśl, to najgorsza rzecz, o jakiej, jako pisarz, możesz pomyśleć :) Sama często piszę jakieś pseudo-opowiadania, których liczba czytelników wynosi zero, jednak nie poddaje się i pozwalam temu płomykowi nadziei płonąć dalej :)
      Pozdrawiam i zapraszam,
      kristy-carter.blogspot.com

      Usuń
  2. Dziękuję za zaproszenie na bloga :) Muszę przyznać, że bardzo dobrze piszesz. Rozdział krótki, ale fajny :) W wolnej chwili przeczytam pozostałe rozdziały, bo nie orientuję się w akcji, a tymczasem dodaję do ulubionych i czekam na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń