Zamieć śnieżna szalała po górach. Śnieg przedzierał się przez gałęzie świerków ku celowi - ziemi. Jednak mimo odwagi płatków, tylko nieliczna grupa mogła poszczycić się zwycięstwem. Olbrzymie, groźne drzewa łapały je swymi dłońmi o niezliczonych wiotkich palcach, jak małe dzieci łapiące motyle w siatki. Gdy słońce zaczęło zachodzić, burza nasiliła się, a do świstu wiatru dołączyło wycie wilków, mrożące krew w żyłach niejednego nieustraszonego człowieka. Rozpoczęła się pieśń księżyca.
Na jednym z licznych stoków mieściło się schronisko zbudowane na ruinach starej szopy pasterskiej. Tuż obok niego było niezbyt duże jezioro, odbijające nocne niebo. Gdyby ktoś spojrzał w taflę, ujrzałby rozpostartą granatową chustę na której zostało wyszytych kilka gwiazd i srebrne koło jarzące się hipnotyzującym blaskiem. A gdyby spojrzał poza jezioro, dostrzegłby kłaniające się w majestacie świerki i leśne zwierzęta o srebrnych oczach wpatrzone w odległy punkt. Usłyszałby tylko ciszę, niezmąconą krzykiem ptaków ani ludzkim wyciem.
W schronisku siedziało kilku mężczyzn. Trzej wyglądali niemal tak samo - ciepłe, ciężkie buty, grube spodnie na szelkach i flanelowe koszule w kratę, różniące się tylko kolorem. Siedzieli razem przy barku i pili ciepłą herbatę. Rozmawiali prawie że szeptem, jednak przez większość czasu wsłuchiwali się w wycie wilków.
Nagle drewniane drzwi otworzyły się z hukiem i wiatr zakręcił spiralę, tym samym nanosząc do środka tabun śniegu. Z ciemności wyłonił się człowiek z czymś wielkim przerzuconym przez ramię. Stukot jego butów zagłuszył ryk wiatru. Człowiek zrzucił z ramion ciężar, by swobodnie móc zamknąć drzwi i zasunąć żelazną zasuwę. Gdy się odwrócił ujrzał blade twarze myśliwych.
Na podłodze leżał wilk. Szare futro straciło blask i elegancję, jednak wciąż cieszyło oko swoim pięknem. Mocne kończyny zwierzęcia leżały płasko na podłodze, niczym mokre drewno. Pysk wyrażał ból i niewiarygodny smutek, a srebrne oczy, ledwie widoczne zza powiek, były martwe. Długa sierść przy sercu zwierzęcia była zbroczona krwią, częściowo już zaschniętą. Nad tym okrutnym obrazem śmierci stał młody człowiek, dumny ze swojego czynu.
Myśliwi spojrzeli na niego wzrokiem pełnym strachu mieszającego się z obrzydzeniem. Ten młody chłopak, który stał przy drzwiach, oczekiwał zachwytu i niezliczonych pochwał, a nie tego co właśnie zastał. Po chwili dało się usłyszeć tupanie po schodach i w rogu sali pojawił się następny mężczyzna. Ubrany podobnie jak pozostali, jednak jako jedyny miał na szyi rzemień z przyczepionym do niego łapaczem snów. Siwa broda nie była długa, więc idealnie eksponowała naszyjnik.
- Czy ty wiesz co zrobiłeś? - mężczyzna zapytał go karcącym głosem, dudniącym prawie tak samo jak wiatr szalejący po górach.
- Zabiłem wilka - myśliwy odpowiedział spokojnie, a towarzystwo przy barku natychmiast zaczęło szeptać. Starzec podszedł do kominka i złożył ręce na plecach. Spojrzał w wesoło tańczący na drewnie ogień, a zaraz potem prosto w oczy chłopaka. Ten w oczach starego ujrzał ogień szalejący z wściekłości.
- Wynieś to zwierzę na dwór i czekaj, a gdy tylko zobaczysz wilka uciekaj do środka - jego głos był spokojny - Zakop w śniegu strzelbę, którą go zabiłeś - dodał. Chłopak spróbował zaprotestować, w końcu broń była dużo warta, a wilk to zdecydowanie jego najlepsze trofeum, ale gdy ponownie ujrzał ogień, posłusznie wyszedł na zewnątrz, ciągnąć zwierzę po deskach, na których została strużka krwi. Starzec odwrócił się do myśliwych i oznajmił:
- Dzisiejsza pieśń nie zapowiada się dobrze.
Gdy chłopak wrócił ujrzał pięć miękkich i zakurzonych poduszek położonych przy kominku. Na czterech z nich siedzieli tutejsi myśliwi, a piąta najwyraźniej czekała na niego. Stary skinął dłonią i chłopak dołączył do kręgu.
- Raz w roku jest taka pełnia, podczas której dzieją się dziwne rzeczy - starzec trącił drzewce metalowym pogrzebaczem - nazywana jest Pieśnią Księżyca. Dawno temu, gdy te góry i lasy nie były skażone ludzką myślą, Księżyc stanowił najwyższego boga dla zwierząt i roślin. Nie, nie Słońce. Przedwieczny i mądry Księżyc, doceniony jedynie przez śpiewające do niego wilki. To właśnie one wyznawały wiarę w krąg życia i uznawały wyższość przyrody i przypadku nad człowiekiem i jego wyborami. Zrozum, chłopcze - te góry nie należą do nas. Jesteśmy tu gośćmi. Tylko dzięki gościnności zwierząt jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Księżyc wyznacza koło, a koło wyznacza życia stworzeń. Pieśń Księżyca jest największym świętem lasu, świętem odrodzenia i wzajemnej przyjaźni, paktu pomiędzy zwierzętami i roślinami, a ludźmi. To dlatego, każde stworzenie które dziś spotkałeś miało srebrne oczy. One noszą znamię Księżyca, jako jedyne dobre istoty na tym świecie, nie kierujące się własną wygodną i zachłannością, przestrzegające pradawnych zasad. Ty pogwałciłeś te zasady. Rozdeptałeś je jak człowiek mrowisko, zniszczyłeś przyjaźń jak woda gasi ogień. Ten dzień jest świętem, a ty nie oddałeś lasu należny mu hołd. Zignorowałeś Księżyc. Dobrze ci radzę, chłopcze - nie pojawiaj się już w tych górach. Księżyc i wilki w końcu cię dopadną.
Na jednym z licznych stoków mieściło się schronisko zbudowane na ruinach starej szopy pasterskiej. Tuż obok niego było niezbyt duże jezioro, odbijające nocne niebo. Gdyby ktoś spojrzał w taflę, ujrzałby rozpostartą granatową chustę na której zostało wyszytych kilka gwiazd i srebrne koło jarzące się hipnotyzującym blaskiem. A gdyby spojrzał poza jezioro, dostrzegłby kłaniające się w majestacie świerki i leśne zwierzęta o srebrnych oczach wpatrzone w odległy punkt. Usłyszałby tylko ciszę, niezmąconą krzykiem ptaków ani ludzkim wyciem.
W schronisku siedziało kilku mężczyzn. Trzej wyglądali niemal tak samo - ciepłe, ciężkie buty, grube spodnie na szelkach i flanelowe koszule w kratę, różniące się tylko kolorem. Siedzieli razem przy barku i pili ciepłą herbatę. Rozmawiali prawie że szeptem, jednak przez większość czasu wsłuchiwali się w wycie wilków.
Nagle drewniane drzwi otworzyły się z hukiem i wiatr zakręcił spiralę, tym samym nanosząc do środka tabun śniegu. Z ciemności wyłonił się człowiek z czymś wielkim przerzuconym przez ramię. Stukot jego butów zagłuszył ryk wiatru. Człowiek zrzucił z ramion ciężar, by swobodnie móc zamknąć drzwi i zasunąć żelazną zasuwę. Gdy się odwrócił ujrzał blade twarze myśliwych.
Na podłodze leżał wilk. Szare futro straciło blask i elegancję, jednak wciąż cieszyło oko swoim pięknem. Mocne kończyny zwierzęcia leżały płasko na podłodze, niczym mokre drewno. Pysk wyrażał ból i niewiarygodny smutek, a srebrne oczy, ledwie widoczne zza powiek, były martwe. Długa sierść przy sercu zwierzęcia była zbroczona krwią, częściowo już zaschniętą. Nad tym okrutnym obrazem śmierci stał młody człowiek, dumny ze swojego czynu.
Myśliwi spojrzeli na niego wzrokiem pełnym strachu mieszającego się z obrzydzeniem. Ten młody chłopak, który stał przy drzwiach, oczekiwał zachwytu i niezliczonych pochwał, a nie tego co właśnie zastał. Po chwili dało się usłyszeć tupanie po schodach i w rogu sali pojawił się następny mężczyzna. Ubrany podobnie jak pozostali, jednak jako jedyny miał na szyi rzemień z przyczepionym do niego łapaczem snów. Siwa broda nie była długa, więc idealnie eksponowała naszyjnik.
- Czy ty wiesz co zrobiłeś? - mężczyzna zapytał go karcącym głosem, dudniącym prawie tak samo jak wiatr szalejący po górach.
- Zabiłem wilka - myśliwy odpowiedział spokojnie, a towarzystwo przy barku natychmiast zaczęło szeptać. Starzec podszedł do kominka i złożył ręce na plecach. Spojrzał w wesoło tańczący na drewnie ogień, a zaraz potem prosto w oczy chłopaka. Ten w oczach starego ujrzał ogień szalejący z wściekłości.
- Wynieś to zwierzę na dwór i czekaj, a gdy tylko zobaczysz wilka uciekaj do środka - jego głos był spokojny - Zakop w śniegu strzelbę, którą go zabiłeś - dodał. Chłopak spróbował zaprotestować, w końcu broń była dużo warta, a wilk to zdecydowanie jego najlepsze trofeum, ale gdy ponownie ujrzał ogień, posłusznie wyszedł na zewnątrz, ciągnąć zwierzę po deskach, na których została strużka krwi. Starzec odwrócił się do myśliwych i oznajmił:
- Dzisiejsza pieśń nie zapowiada się dobrze.
Gdy chłopak wrócił ujrzał pięć miękkich i zakurzonych poduszek położonych przy kominku. Na czterech z nich siedzieli tutejsi myśliwi, a piąta najwyraźniej czekała na niego. Stary skinął dłonią i chłopak dołączył do kręgu.
- Raz w roku jest taka pełnia, podczas której dzieją się dziwne rzeczy - starzec trącił drzewce metalowym pogrzebaczem - nazywana jest Pieśnią Księżyca. Dawno temu, gdy te góry i lasy nie były skażone ludzką myślą, Księżyc stanowił najwyższego boga dla zwierząt i roślin. Nie, nie Słońce. Przedwieczny i mądry Księżyc, doceniony jedynie przez śpiewające do niego wilki. To właśnie one wyznawały wiarę w krąg życia i uznawały wyższość przyrody i przypadku nad człowiekiem i jego wyborami. Zrozum, chłopcze - te góry nie należą do nas. Jesteśmy tu gośćmi. Tylko dzięki gościnności zwierząt jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Księżyc wyznacza koło, a koło wyznacza życia stworzeń. Pieśń Księżyca jest największym świętem lasu, świętem odrodzenia i wzajemnej przyjaźni, paktu pomiędzy zwierzętami i roślinami, a ludźmi. To dlatego, każde stworzenie które dziś spotkałeś miało srebrne oczy. One noszą znamię Księżyca, jako jedyne dobre istoty na tym świecie, nie kierujące się własną wygodną i zachłannością, przestrzegające pradawnych zasad. Ty pogwałciłeś te zasady. Rozdeptałeś je jak człowiek mrowisko, zniszczyłeś przyjaźń jak woda gasi ogień. Ten dzień jest świętem, a ty nie oddałeś lasu należny mu hołd. Zignorowałeś Księżyc. Dobrze ci radzę, chłopcze - nie pojawiaj się już w tych górach. Księżyc i wilki w końcu cię dopadną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz