czwartek, 16 kwietnia 2015

Obraz I

Jenny szła przez pusty korytarz, a jej białe buty głośno stukały o podłogę. Wciąż idąc, przyczepiła plakietkę do kieszeni białego fartucha i kolejny już raz spojrzała na czarne litery: Jennifer Timottson, OIOM, staż.
Kiedy skończyła pięć lat uparcie twierdziła, że zostanie pielęgniarką, tak jak jej mama i babcia. Tworzyła szpitale dla misiów, takie z prawdziwego zdarzenia. Dzięki pracy swoich krewnych miała pod dostatkiem strzykawek, igieł (tak - igieł; były one największą dumą Jenny), gaz, plastrów, bandaży, rękawiczek, czepków... Później zaczęła udzielać się w klubie ratowniczym. Jak każdy inny zaczęła od słuchania wykładów, a potem, jako jedna z nielicznych, prowadziła zajęcia dla nowych członków klubu. Gdy rozpoczęła naukę na uniwersytecie medycznym z bólem serca opuściła stowarzyszenie. Ze względu na jej ambicje nauka pochłaniała zbyt wiele czasu. Dla klubu był to ogromny cios - stracili jednego z ratowników z prawdziwego zdarzenia.
Dzięki klubowi Jenny zdała studia jako jedna z najlepszych i dostała się na staż do największego szpitala w Teksasie. Była z siebie niesamowicie dumna, a jednocześnie ze strachem przemierzała sterylne korytarze.
Dziś był szesnasty dzień jej stażu, a koordynator oddziału wciąż traktował ją jak pierwszego lepszego szczeniaka z liceum. Jenny przynieś poszewki, Jenny pacjent zasikał podłogę umyj to, Jenny gdzie moja kawa? Z jednej strony go rozumiała - w końcu to on, a nie ona, siedział w medycynie trzydzieści lat. Ale przecież nie przychodzi tu by nauczyć się parzyć kawę. Koleżanki z pracy nie miały z nią żadnego problemu - gdy koordynatora Darrella nie było w pobliżu pozwalały Jenny na zrobienie zastrzyku i wykonaniu innych prostych czynności. Dziewczyna była im za to bardzo wdzięczna.
Najbardziej polubiła Dorothy, starszawą kobietę z fryzurą na boba i z duszą osiemnastoletniej dziewczyny. Prawie zawsze miała dobry humor i zarzucała nim na wszystkich w pobliżu. Dziś rano przyszła w nowym fartuchu w urocze sowy i po tym jak zaprezentowała wszystkim na oddziale (wliczając w to pacjentów) swój nowy nabytek podała swoim "niuniom" nazwę strony internetowej gdzie są dostępne takie "super-duper" fartuchy.
Jenny weszła do sali numer 385. Sally zadzwoniła po nią, by jak najszybciej tu przyszła, bo mają coś, co powinna zobaczyć. Zasłona przy łóżku stojącym przy oknie była zasłonięta. Pacjenci nerwowo zerkali na siebie. Chłopak, leżący na łóżku zaraz obok tego pod oknem, wyglądał jakby miał ochotę uciec z sali i zwymiotować jednocześnie. Jednak paraliż dolnej części ciała skutecznie uniemożliwił mu pierwszą z tych rzeczy.
Przy parawanie stała Sally, koordynator Darrell i lekarz Ann Gwarton. Wszyscy z kamiennymi twarzami. Pielęgniarka spojrzała na Jenny i przywołała ją dłonią. Jenny podeszła do nich na miękkich nogach.
- Wykonamy EKG serca - poleciła Gwarton i rozmawiając szeptem z Darrellem opuściła salę.
Jenny spojrzała na starszego pacjenta leżącego na łóżku. Jego koścista klatka piersiowa nie unosiła się, a podłużna twarz wyrażała tylko wieczny spokój. Widząc to Jenny zadała nurtujące ją pytanie:
- Po co EKG? Przecież ten człowiek nie żyje - powiedziała to tak cicho, by żaden z pacjentów jej nie usłyszał.
- Właśnie po to zadzwoniłam po ciebie. Owszem, pan Cavry nie wykazuje funkcji życiowych, ale po stwierdzeniu zgonu należy wykonać ostanie badanie - odpowiedziała Sally i nakryła twarz mężczyzny białym prześcieradłem.
Gdy po raz pierwszy zobaczyła martwego pacjenta, Jenny o mało co nie zemdlała. W ciągu szesnastu dni zobaczyła śmierć czternaście razy. Po piątej śmierci chciała złożyć wniosek o przeniesienie na oddział z mniejszym stopniem umieralności, jednak po rozmowie z Dorothy zdecydowała się zostać. Przy szóstym zgonie uroniła tylko dwie łzy. Po tym zdarzeniu śmierć stała się dla niej czymś normalnym.
Przerażający jest fakt, ile na świecie jest takich ludzi, dla których śmierć jest utratą podstawowych funkcji życiowych, czymś tak powszechnym jak chodzenie do szkoły.
A jeszcze bardziej przeraża to, jak bardzo te osoby mają wypaczoną psychikę.
Jenny otworzyła drzwi od niedużego pomieszczenia i pomogła Sally wwieźć łóżko do środka. Doktor Gwarton poprosiła stażystkę o obserwowanie zdarzenia z boku, po czym przyczepiła do nieruchomej klatki piersiowej kolorowe elektrody. Na ekranie pojawi się jakiś błysk, jednak Jenny nic nie widziała, bo głowa Sally zasłoniła jej cały widok. Po pięciu minutach elektrody zostały odczepione. Doktor powiedziała coś do pielęgniarki i wyszła z pomieszczenia.
Jenny spojrzała pytającym wzrokiem na koleżankę.
- Serce pana Cavry'ego wciąż bije. Ma rozrusznik, to dlatego. Doktor Gwarton poszła zadzwonić do centrali by go wyłączyli.
Jenny pomyślała o władzy jaką zdobyli ludzie.

Tak jakby wracam na ten blog. Właściwy rozdział już powstaje. Przepraszam za wszystkie błędy, ale pisałam to używając telefonu o duszy kalkulatora.
Do zobaczenia w maju :)

6 komentarzy:

  1. Super! :)
    Do zobaczenia!
    Chyba piszesz testy w tym roku, nie? Życzę Ci powodzenia na nich!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oja, miło, że ktoś pamięta!
    Nie dziękuję :v

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że wróciłaś, zapowiada się zachęcająco ;)
    Czekam na następny rozdział!
    http://fairytaledreamcloudeen.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. No super, że wróciłaś! Czekam na kolejny rozdział:) Szybko!

    http://ja-pamietnik-i-opowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że wróciłaś na bloga. Czytam Cię od samych początków. Blog jest fantastyczny. Czekam na ciąg dalszy!
    __________________
    PS Chciałabym Cię zaprosić na stronę smichogwart.pl

    OdpowiedzUsuń